Kwarantanna, marzec 2020
Swego czasu umieszczaliśmy na naszej stronie rozważania młodego umysłu – czyli dywagacje naszego redakcyjnego kolegi Adama Poboży. Były to refleksje związane z obserwacjami świata otaczającego młodych. Świetne. Tym razem zapraszamy do rozważań Dominiki Czechowicz – rozważań młodego umysłu na niewesoły temat – czyli tego, co dzieje się dzisiaj wokół nas.
Kwarantanna, tydzień 1.
Odkrywam uroki spędzania czasu w domu, spokój, cisza i krzyk młodszej siostry. Już się zaczyna. Jedyne, co mogło przeszkadzać mi w tym pięknym czasie, to ten hałas kłócących się o drobiazgi domowników. Pierwsze dni spędziłam w spokoju, oglądając seriale, malując i wylegując się w łóżku.
W piątek nauczyciele zaczęli zadawać nam stosu materiałów do zrobienia, co oni sobie wyobrażają, że mogą nam tak bezkarnie zadawać tyle rzeczy. Przecież to nienormalne. W szkole, w życiu nie zrobilibyśmy tyle zadań na jednej lekcji.
Sobota. Zero wiadomości na librusie. Ładna pogoda. Jak tu się wykręcić z pomagania w ogrodzie. Myśl, masz przecież młodszą siostrę. Jenga. Malowałyśmy cały dzień z Majką Jengę w różne wzorki, nawet zrobiłyśmy kilka bajkowych. No to sobota z głowy. Jeszcze tylko tradycyjnie Harry Potter, skoro już go puszczają. Niedziela jak zwykle filmowa z rodzinką.
Od poniedziałku do środy jedyne co robiłam, to siedziałam w książkach do południa. A po południu? Jakiś fajny serial albo film i po wieczorze, w nocy, jeszcze grałam z przyjaciółkami w jakąś grę.
We wtorek odkryłam ciekawą aplikację, na której mogę pisać z ludźmi z innych krajów listy przez telefon. Na przykład, żeby list do Włoch doszedł, muszę czekać 4 godziny. Ale czad. Świetnie rozwijam swój angielski. (Apka nazywa się Slowly)
I tak kończę swój pierwszy tydzień kwarantanny.
Kwarantanna, tydzień 2.
Czwartek. Wyszłam pierwszy raz na dwór. Chyba zapomniałam wspomnieć, że mam taki trochę areszt domowy. Poszłam z aparatem na spacer i spotkałam moją sąsiadkę, porobiłam jej masę ślicznych zdjęć w tak zwanej Golden Hour (kiedy słońce świecące na nas daje złotą poświatę). Wróciłam do domu i poszłam pograć.
W piątek i sobotę siedziałam nad lekcjami, dopiero wieczorem usiadłam na kolejną częścią Harrego Pottera. Te dwa dni były męczące.
Niedziela. Z racji, że mój tata morsuje, tak, mój tata kąpie się zimą w lodowatym morzu, brrrrrr, pojechałam z nim rano nad morze. Fale były tak ogromne, że zabroniłam mu wchodzić, było zimno, a na plaży pusto. Wróciliśmy do auta, puściliśmy super muzykę i wybraliśmy się na godzinną przejażdżkę autem.
Poniedziałek, wtorek, środa. Dzień i noc przy biurku. ZA DUŻO NAUKI. Nauczyciele zadają nam za dużo materiału. Muszę zabrać się za czytanie lektury i za biologię. Plus? Nareszcie przyszły mi zakreślacze.
Zaczęłam wracać do staroci i odkopałam „Nianię Franię”. Ręka do góry, kto oglądał to kiedy, był mały (wy też tak kibicowaliście Frani i Maksowi?).
Podsumowując. Ciągle chodzę w dresach. Jem. I się uczę. A jak się nie uczę, to oglądam „Nianię Franię”. I tak spędziłam swój drugi tydzień tej okropnej kwarantanny. Ostatnio z nudów zaczęłam już sama z siebie czytać książkę od chemii. TRAGEDIA.
Nika